TikTok, czyli jak Chiny wybiorą ci rząd
Z pozoru TikTok to kolejne miejsce do dzielenia się śmiesznymi filmikami w Internecie, w którym dominuje niewinna rozrywka. Kwestionowanie bezpieczeństwa korzystania z tej aplikacji nie jest elementem debaty publicznej, bo przecież co może być niebezpiecznego w oglądaniu wygłupiających się ludzi? Zarówno przeciętni obywatele, jak i politycy, myślą w tej sprawie podobnie. I ta sytuacja doskonale pokazuje jak dobrą fasadę wizerunkową rząd chiński zbudował dla produktu, który od początku miał służyć realizacji celów globalnej dominacji Chin.
Niejasne powody powstania TikToka
Twórcą znanej na świecie aplikacji jest studio ByteDance z siedzibą w Pekinie, które na początku swojej działalności zajmowało się analizami big data i wykorzystaniem sztucznej inteligencji do zbierania danych o użytkownikach. CEO firmy Zhang Yiming chciał wykorzystać te techniki do stworzenia aplikacji, która personalizowałaby wiadomości prezentowane użytkownikowi. Z założenia dobre – przecież widzimy tylko to co nas by zainteresowało – ale w praktyce bardzo niebezpieczne – moglibyśmy widzieć tylko to co twórca aplikacji (albo inny podmiot powiązany) by chciał byśmy widzieli. To szczególnie przerażające gdy uświadomimy sobie, że w każdym tego typu chińskim przedsiębiorstwie musi zasiadać przynajmniej jeden członek Komunistycznej Partii Chin, mając dostęp wszystkich dokumentów i przechowywanych danych. Opisany pomysł twórcom się udał, aplikacja wystartowała w 2012 roku pod nazwą Toutiao i korzysta z niej każdego dnia kilkaset milionów użytkowników.
Oprócz newsów ByteDance zaczęło celować w rozrywkę. Wprowadziło na chiński rynek odpowiedniki YouTube, SoundCloud, Netflixa, Spotify czy innych międzynarodowych marek. Jednym z produktów wprowadzonych w 2016 roku była aplikacja Douyin, która umożliwia nagrywanie krótkich filmików z muzyką i dzielenie się nimi z innymi użytkownikami. To ona właśnie rok później została przemianowana na TikToka i udostępniona globalnie dla wszystkich ludzi na świecie.
Twórcy od razu po wdrożeniu na rynek globalny w skuteczny sposób stworzyli social proof dla nowego typu aplikacji, zapraszając na nią światowych celebrytów i szanowanych ludzi wielu branż. W ten sposób wytworzono wokół TikToka otoczkę niewinnej aplikacji, z której korzystają zaufani ludzie i gdzie można dzielić się zabawnymi treściami ze znajomymi, jednocześnie dobrze bawiąc się przy ich tworzeniu. Nie jest niczym dziwnym, że TikTok (podobnie jak wszystkie inne social media) zbiera ogromną ilość danych o użytkownikach, natomiast najistotniejszy w ocenie tej sytuacji jest to kto te dane posiada i co może z nimi zrobić.
Chiny – właściciele TikToka
Studio ByteDance, mimo że jest formalnym właścicielem aplikacji i danych przez nią zbieranych, to na podstawie chińskiego prawa ma obowiązek dzielenia się wszystkim z rządem. W zarządzie spółki musi zasiadać przynajmniej jeden członek Partii, a do danych musi mieć dostęp urzędnik państwowy. Studio oficjalnie nie informuje o przekazywaniu tych danych rządowi, ale nie jest to istotne w okresie kiedy aplikacja jeszcze zdobywa nowych użytkowników i musi utrzymywać odpowiednią fasadę wizerunkową.
Chiński gigant w bazach danych posiada obecnie personalizowane informacje o ponad miliardzie osób na całym świecie i ta liczba każdego dnia się powiększa. Firma w bardzo dokładny sposób analizuje zachowania użytkownika i zmienia zestaw treści pokazywany mu każdego dnia, tak aby najbardziej pasował pod jego zainteresowania. TikTok analizuje każdy ruch palcem, sentyment wypowiedzi, długość oglądania czy nawet korelację czasu i lokalizacji użytkownika z tym jakie treści mu w danym momencie odpowiadają. Jednak to co stanowi najpoważniejszy zapalnik w opisanej sytuacji to fakt, że (inaczej niż w przypadku zachodniego big-techu) żaden demokratyczny rząd nie ma prawnego panowania nad tym jak te dane będą wykorzystywane.
Wyobraźmy sobie, że wszystkim Europejczykom i Amerykanom instalujemy nadajniki regularnie informujące określone państwo o tym czym się interesują, jakie mają poglądy polityczne, ile spędzają czasu w pracy, ile odpoczywają, gdzie przebywają, jakie mają relacje ze znajomymi i rodziną, a także o innych wrażliwych danych. Do tego to państwo włada nad tym co obywatele widzą i może ono decydować o pokazywaniu odpowiednich treści modyfikujących ich sposób myślenia, wpływając przez to na decyzje miliarda ludzi. I inaczej niż w przypadku spółek zachodnich (takich jak FAANG) nie możemy ich postawić przed żadnym sądem, jakimkolwiek podmiotem który uchroniłby ludzi przed takim wykorzystaniem ich danych.
Co więcej, to nie jest wyłącznie problem prawny, a również społeczny. Model TikToka to klasyczna wariacja gry hazardowej "jednoręki bandyta", w którym za jednym pociągnięciem otrzymujemy coś co nas zadowoli bądź nie. Różnica między automatem, a aplikacją jest jednak taka że zamiast pieniędzy handlujemy czasem, a dodatkowo dzięki algorytmom można osiągnąć maksymalizację pewności zadowolenia użytkownika z prezentowanych mu treści. Krótka forma pozwala na wiele krótkotrwałych dopływów dopaminy, które są najlepszym sposobem na osiągniecie uzależnienia.
To uzależnienie, w powiązaniu z sentymentem wynikającym z poznanych znajomych, stworzonych społeczności czy istotnych rozmów, będzie w przyszłości ogromną blokadą w walce z potężną maszyną big data jaką stworzyli Chińczycy. Największe sieci społecznościowe utrzymują się właśnie dzięki tym elementom, dlatego powstanie zachodniej alternatywy też wydaje się raczej mało spodziewane.
Co możemy zrobić?
Sytuacja wydaje się nierozwiązywalna przez nic innego jak zakazanie aplikacji, jednak jest to również mocno problematyczne przez rzeczy wymienione w poprzednim akapicie. Nie można się spodziewać solidarnego podejścia ludzi w sprzeciwie wobec chińskiej dyktatury i zagrożenia bezpieczeństwa publicznego, kiedy przecież mogliby stracić dostęp do filmików ze śmiesznymi filtrami, zatem jest to blokada polityczna która uniemożliwi wprowadzenie racjonalnych zmian.
Na koniec przyznam jedynie, że dość groteskowy jest fakt, że rozwinięty Zachód może zostać politycznie "ograny" przez Chiny z pomocą niewinnej aplikacji do tańczenia przy muzyce. To jest właśnie kwintesencja nauki mistrza Sun Tzu, który za najwyższą formę wojny uznawał sytuację gdzie się nie walczy, a przeciwnik nie wie że został pokonany.