Na rozstaju dróg
Zanim odpowiemy na to pytanie, które będzie głównym motywem tych rozważań, przenieśmy się pamięcią jeszcze dalej, do ciepłego lata roku 2015, do upalnego czwartku 6 sierpnia, kiedy to do stolicy ściągnęły rzesze zwolenników 43-letniego, energicznego, prawicowego polityka z Krakowa, który właśnie obejmował urząd przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Obwieszczało to schyłek ośmioletnich rządów koalicji Platformy z PSLem.
PiS rozpoczął przejmowanie władzy, które uwieńczył wygranymi wyborami parlamentarnymi, które odbyły się za kwartał. Rozpoczęła się złota epoka partii Kaczyńskiego. Przywołuję te wydarzenia by pokazać, ile zmieniło się przez te sześć lat. Sam osobiście myślę o tym z pewnym sentymentem, gdyż były to pierwsze wybory, kampanie (w 2015), które w pełni świadomie śledziłem i miałem wyrobione co do nich jakieś zdanie, które jednak ewoluowało wraz z kolejnymi miesiącami, latami rządów Dudy w Pałacu Namiestnikowskim oraz kolejnych premierów Zjednoczonej Prawicy w gmachu przy Alejach Ujazdowskich, zmieniało się aż do teraz, kiedy z wielkiego proponenta stałem się zdecydowanym oponentem tego obozu.
Przypomnijmy sobie jednak, o ile jesteśmy w stanie, jak wyglądała Polska te sześć lat temu a jak wygląda dzisiaj. Uczciwie trzeba oddać udane rzeczy w tej prezydenturze, jak, od początku idąc: sukces szczytu NATO w Warszawie, realizacja formatu Inicjatywy Trójmorza, której, jak pamiętamy, pierwszy szczyt odbył się w 2017 r. w Warszawie, brał w nim udział ówczesny prezydent USA Donald Trump. Wybrał on wtedy Polskę, jako pierwszy punkt pierwszej wizyty w Europie od objęcia Owalnego Gabinetu. Wiele wizyt państwowych. Całą aktywność w polityce zagranicznej, uważam, możemy uznać jako duży atut tej prezydentury. Wielkim plusem jest też to, że Andrzej Duda może poszczycić się tym, że odwiedził wszystkie powiaty w Polsce, jego urzędowanie nie jest, jak mawiał klasyk, pilnowaniem żyrandola, starał się nawiązać żywy kontakt z Narodem, był blisko ludzi.
Wiele jest też jednak minusów tej prezydentury, począwszy od przykładania ręki i potwierdzania swoim podpisem reform Zjednoczonej Prawicy, delikatnie mówiąc, negatywnie wpływających na polskie życie społeczne. Andrzej Duda przyczynił się do upadku autorytetu Trybunału Konstytucyjnego, wprowadzał "deformę" wymiaru sprawiedliwości, mimo weta do jednej z ustaw, które uczciwie wspomnimy. Wciąż jednak - prezydent współodpowiada za obecny kryzys związany z wymiarem sprawiedliwości w Polsce. Zaakceptował 2 miliardy na telewizję publiczną, której główny kanał - informacyjny - stał się propagandowym przekazem rządzącej partii i symbolem w wielu przykładach upadłego dziennikarstwa.
To ze spraw czysto politycznych. Spójrzmy teraz szerzej na społeczny wymiar tej prezydentury i umiejscowienie jej w tym konkretnym momencie historii Rzeczpospolitej. Mam wrażenie, że na przestrzeni tych sześciu lat z systemu dwuipółpartyjnego przesunęliśmy się bardziej na dwublokowy. Andrzej Duda, wraz z innymi czołowymi politykami obozu centroprawicy stał się twarzą tego wszystkiego, co znamy pod pojęciem "Dobrej Zmiany" jak i tego, co zwie się "państwem PiS". Rządy partii z Nowogrodzkiej niesamowicie podzieliły Polaków, wprowadziły wiele agresji i chłodu do życia społecznego, wszelkich jego segmentów niekoniecznie związanych wprost z polityką, doprowadziły do szkodliwego zwiększenia jej emocjonalności objawiającej się wulgarną narracją, której mnóstwo dziś w społeczeństwie. Oczywiście, nie jest to wina tylko strony rządzącej, opozycja ma swoje na sumieniu, jednak to na decydentach spoczywa odpowiedzialność za to, jak wygląda kraj, a nie jest to obraz, o którym, przynajmniej ja, marzyłbym 32 lata po upadku komunizmu.
Gdy przed 13 miesiącami odbywała się druga tura wyborów prezydenckich, tuż przed nią wypuszczone zostało "Polskie Tango" Taco Hemingwaya. Śpiewa on m.in.: "Mój kraj wyszedł z klatki, teraz się mota". Polska przeszła już swoją dekomunizację. Jesteśmy gospodarką już nie rozwijającą się, goniącą Zachód po zapóźnieniach PRLu, i choć nadal nam wiele brakuje, zostaliśmy uznani za kraj rozwinięty. Nasze wielkie miasta są perłami w koronie Rzeczypospolitej, dumnie możemy w nich gościć przybyszy z Europy i świata, na naszych uniwersytetach studiuje ich coraz więcej a naszych Rodaków więcej jest w Europie, Polska jest jedną z większych gospodarek w Unii Europejskiej i ważnym jej członkiem, mamy jedną z najliczniejszych delegacji w Parlamencie Europejskim. Jest to sukces całego pokolenia, które ciężko pracowało, aby Polskę od lat dziewięćdziesiątych odmienić i uczynić godnym Zachodu krajem, Zachodu, którym sami się staliśmy.
Prezydentura Andrzeja Dudy przypada na ostatnie lata tej transformacji i na obecny czas, w którym trzeba odpowiedzieć na pytanie: co dalej? Co dalej z dorobkiem tych trzech dekad zmian i jak z nim określić się w tym nowoczesnym świecie? Czy stać się podobnym do zachodnioeuropejskich krajów społeczeństwem liberalnie nastawionym do rzeczywistości i progresywnymi wartościami budować przyszłość, czy stać się, w mojej ocenie, atrakcyjniejszą wersją Zachodu, który będzie krajem nowoczesnym, bogatym i dobrze prosperującym, ale jednocześnie będzie tworzyło pomost z tym, co dobrego z przeszłości możemy wynieść, a czym są nasze wartości: chrześcijaństwa i tak z niego rozumianej tolerancji.
Andrzej Duda i obóz szeroko pojętej prawicy chcą budować Polskę w myśl tej właśnie drugiej drogi, w kształt Japonii nad Wisłą - dostatniej i nowoczesnej, ale jednocześnie trzymającej się swoich dawnych wartości. Spoczywa na nim i na dzisiejszym obozie konserwatywnym ogromna odpowiedzialność za prowadzenie państwa tą drogą i wytrwałe go na niej utrzymywanie, gdyż globalizacja i liberalny Zachód, w tym ci w naszej Ojczyźnie chcący tej postępowej Polski, również mocno dążą do zawrócenia jej z tej drogi zdrowego, reformistycznego konserwatyzmu. Przechodzona obecnie, nasilona od wyroku TK w sprawie aborcji rewolucja obyczajowa jest tylko tego objawem.
Na dzisiejszej prawicy i Andrzeju Dudzie, który jako prezydent ostatecznie decyduje, jakie reformy wchodzą w życie, spoczywa dziejowa odpowiedzialność, ponieważ dzisiaj rządzi - co uczyni z szansą, jaką dostali od ludzi i historii, co uczynią z Polską, kiedy stoi na rozstaju dróg? Czy będą nią skutecznie rządzić, łagodząc spory, jednocząc Naród mimo różnych zdań, ale jednocześnie utrwalając swój program, czy realizując go bez względu na wszystko, pogłębiając podziały i trwoniąc w ten sposób swój dziejowy potencjał i możliwości, jakie daje im przełomowy moment dziejowy? Od decyzji dzisiaj podjętych zależy przyszłość Rzeczypospolitej na postępowym i upadającym moralnie Starym Kontynencie lub w nowej, rozkwitającej renesansem wartości, nowoczesnej Europie.
Chciałbym móc powiedzieć, że politycy są świadomi tej odpowiedzialności, jednak wydarzenia ostatniej doby i uwypuklający się rozpad Zjednoczonej Prawicy, pokazuje, że ostatecznie ważniejsze są ich partykularne interesy, a nie idea i przyszłość Ojczyzny. Niezgoda rujnuje. Niby nic nowego. A szkoda, bo chciałoby się, aby 32 lata po komunie dojrzała w końcu i klasa polityczna do dojrzałej demokracji. Do niej jednak jeszcze ciągle dorastamy. I w tej niedojrzałości potęgowanej podziałami Polski, Polek i Polaków, siedzimy i kłócimy się ze sobą na rozstaju dróg.